|
Świadectwo
      Nic nie zapowiadało, że latem A.D. 2005 przeżyję wraz z całą moją rodziną, coś co radykalnie odmieni życie - moje i najbliższych. Szczególnie w sferze wiary i poglądów na życie i jego sens. Swoją żonę Asię poznałem na jesieni 1993r w Częstochowie, była 18-to letnią licealistką, ja 26 letnim absolwentem UJ, czekającym na przyjęcie do UOP w Warszawie. Musieliśmy sobie przypaść do gustu, gdyż zaręczyliśmy się na Boże Narodzenie. W marcu 1994r wyjechałem na 9 miesięcy do Brzegu na Opolszczyźnie do Szkoły Policji (w UOP-ie mnie nie chcieli, ze względu na przeszłość; byłem trzy lata v-ce przewodniczącym NZS UJ, trzykrotnie zawieszanym za współorganizowanie akcji protestacyjnych). W związku z tym, że Asia zaczęła studia na UŚ w Sosnowcu, aby uregulować kwestie cywilno-prawne, postanowiliśmy wziąć ślub cywilny, a następnie gdy wrócę z delegacji i nasz związek 'okrzepnie' - kościelny. Tak też się stało. W dniu 15.09.1994r. daliśmy 'zapisać' się w USC w Częstochowie, a w dniu 2.07.1995r zawarliśmy ślub przed ołtarzem kościoła parafii (wtenczas) bł. Urszuli Ledóchowskiej na Rakowie - Wrzosowiaku w Częstochowie. Po tym fakcie żona przeniosła się do Krakowa na UJ, a ja pracowałem w Komisariacie I Policji w naszym mieście. W październiku okazało się, że Asia spodziewa się dziecka. Cała ciąża przebiegła bez najmniejszych problemów. Pod koniec zimy jeździliśmy nawet na narty do Korbielowa. Dominika Joanna urodziła się 17.07.1996r w szpitalu przy ul. Mickiewicza. Ważyła 3600g i dostała 9 punktów w skali Apgar. Mieszkaliśmy wtenczas z teściami w mieszkaniu dwu pokojowym, więc mogliśmy liczyć na pomoc w wychowaniu dziecka (oczywiście w pewnych granicach). Mała rozwijała się prawidłowo, nie przysparzając większych problemów, wobec powyższego uzgodniliśmy, że dobrze by było, mieć jeszcze jedno dziecko. 11.04.1998r urodziła się Wiktoria Weronika, waga 3450, 9 punktów Apgar. Cała ciąża jak i sam poród przebiegły bez najmniejszego problemu. Zaczęła nam jednak dokuczać ciasnota w mieszkaniu, oraz brak intymności. Na skutki nie trzeba było długo czekać, w czerwcu Wiktoria zachorowała na ciężkie zapalnie płuc i wraz z żoną znalazła się na oddziale dziecięcym Szpitala przy ul Bony. W dwa dni potem dołączyła do nich Dominika. Dziewczynki dzielnie walczyły o życie. Starsza 2 tygodnie a młodsza prawie miesiąc. Myślę, że to wtenczas dojrzeliśmy jako rodzice i opiekunowie. Doświadczenie to stało się zbawienne na przyszłość. Niezbadane są 'drogi Pańskie'. Stało się jasne, że potrzebne jest nam osobne mieszkanie. Udałem się więc na odbywające się targi nieruchomości i okazało się, że jest do kupienia na raty małe mieszkanie w nowo budowanym, nowoczesnym i ładnym budynku, powstającym niedaleko teściów. Nadludzkim wysiłkiem wpłaciliśmy I ratę i po 1 roku mieszkanie było nasze. 'Kobietki' rosły na potęgę, szczególnie Dominika i nim się obejrzeliśmy zaczęła uczęszczać do Przedszkola Sióstr Urszulanek przy ul. Pułaskiego, gdzie następnie dołączyła Wiktoria. Ja w tym czasie pracowałem w Komendzie Rejonowej Policji a później, w Komendzie Wojewódzkiej aż do jej rozwiązania, aby ostatecznie przejść do Komendy Miejskiej. Asia zrezygnowała ze studiów i zajęła się wychowaniem dzieciaków. Po okresie kiedy opieka nad nimi pochłaniała cały nasz czas, mogliśmy już pozostawiać je pod opieką teściów lub moich rodziców, oraz co szczególnie mnie cieszyło zaczęliśmy jeździć na wczasy i częste, dalekie wycieczki, szczególnie na moje ulubione Podhale. Było nam ciężko finansowo, gdyż żyliśmy tylko z jednej pensji, ale oszczędność żony pozwalała na w miarę godne życie. Dominika rozpoczęła naukę w Publicznej Szkole Podstawowej, a Wiktoria w Katolickiej o znacznie wyższym poziomie i do tego rok wcześniej. Ja w tym czasie awansowałem i przeszedłem do pracy w Komendzie Głównej w Warszawie. Całość bieżącego wychowania, jak i obowiązków domowych spadła na Asię. Dodatkowo jeszcze zacząłem jeździć na częste wyjazdy służbowe w Polskę i zagranicę. Pod koniec 2004r zaczęliśmy się zastanawiać nad kolejnym dzieckiem. Żona i tak stale przebywała w domu, a życie rodzinne dawało nam dużo radości. Po namyśle stwierdziliśmy, że to dobry pomysł. Asia zaszła w ciążę w styczniu 2005r. Tym razem jednak w odróżnieniu od dwóch wcześniejszych, prawie od samego początku nie czuła się najlepiej. Było to novum, bo jak wspominałem, wcześniej nie 'leżała' nawet jednego dnia. Absolutnie żadnych problemów. Chodziła jednak regularnie do lekarza, a wyniki częstych badań były raczej uspakajające. Czuła się jednak coraz gorzej a ja nie mogłem nic na to poradzić, wprost przeciwnie, praktycznie nie było mnie cały czas w domu bowiem jeździłem z delegacji na delegację. Telefonicznie radziłem jej aby udała się do innego lekarza, może on coś doradzi. Tak też zrobiła, nie spodziewałem się, że to 'cisza przed burzą' i początek zdarzeń o których nawet mi się nie śniło! Nie mówiąc już o mojej żonie, dla której nastał prawdziwy czas próby i wiary.

17.06.2005 (piątek) - 26 tydzień ciąży
Od kilku dni odczuwam słabe ruchy dziecka. Towarzyszy temu dziwny niepokój, który narasta z każdym dniem. Mimo, iż mój lekarz prowadzący jest na urlopie, udaję się do innego ginekologa. Po wykonaniu badania USG lekarz stwierdza zmniejszoną ilość wód płodowych oraz podejrzewa arytmię u dziecka. Dostaję skierowanie do szpitala.
Asia leżała miesiąc wcześniej w Szpitalu Wojewódzkim przy ul. PCK. Niestety warunki i zachowanie personelu medycznego były skandaliczne (szkoda opisu) i po wyjściu wiedzieliśmy tyle co na początku. Udajemy się więc do znajomego ginekologa, mojego kolegi z liceum. Po badaniach stwierdza, że 'coś' jest nie tak i w związku z trudnościami w diagnozie, proponuje konsultacje u znajomego profesora w Łodzi, podobnież wybitnego specjalisty. Umawiamy się z nim telefonicznie na następny dzień wieczorem. Rano jednak dzwonię do Polikliniki MWSiA w Katowicach i pytam się pierwszego 'z brzegu' lekarza, kto jest wg. niego najlepszym patologiem ciąży na Śląsku. Sugeruje, że doc. Sikora - Ordynator Patologii Ciąży Szpitala Klinicznego ŚLAM. Wykonuję więc kolejny telefon. Rozmawiam z nim chwilę potem i jesteśmy umówieni za 4 godziny w Klinice. Bez skierowania, bez problemu!!!

20.06.2005 (poniedziałek)
Udaję się na konsultację do Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Badanie USG wykonuje mi doc. Sikora. Oprócz małej ilości wód płodowych stwierdza on iż u dziecka wystąpiła hypotrofia tzn. niedowaga. Dziecko przestało rosnąć a jego rozwój zatrzymał się na 22 tyg. a częściowo na 20 tyg. Przyczyna takiego stanu dziecka na razie jest niejasna. Lekarz podejrzewa niewydolność łożyska. Waga dziecka wynosi 467g. Szanse na przeżycie w tym momencie wg Grannuma wynoszą 0. Doc. Sikora uprzedza nas abyśmy nie robili sobie zbyt dużych nadziei jeśli chodzi o uratowanie dziecka. Informuje nas, że będzie próbował znaleźć przyczynę i wyeliminować ją. Jeśli się to nie uda, dziecko umrze w moim łonie. Wracamy do domu. Za kilka dni mam zgłosić się do w/w szpitala celem wykonania dokładnych badań. Od tego momentu modlę się do Ojca Świętego Jana Pawła II prosząc go o pomoc w uratowaniu naszego dziecka. Każdego dnia kładę na brzuchu obrazek z jego wizerunkiem (który kilka dni wcześniej w czasie robienia porządków wypadł z dokumentów męża) na odwrocie którego widnieje tekst modlitwy Anioł Pański oraz odręczny napis "Ojciec Święty wziął do rąk i pobłogosławił z myślą o chorych w Krakowie na Wawelu dnia 22.VI.1983r."
Przygotowujemy się do pobytu Asi w klinice. Największy 'techniczny' problem to opieka nad dzieciakami, ale tu jak zwykle niezawodni są teściowie i moi rodzice. Muszę też załatwić wolne w pracy, ale to nie stanowi większego problemu - naczelnik Wojtek L. daje mi praktycznie 'wolną rękę'. Gorzej, że w tym czasie planujemy z moim przyjacielem z którym pracuję Antkiem, wyjazd służbowy na Białoruś do Mińska.

29.06.2005 (środa)
Jestem przyjęta na oddział Patologii Ciąży. Dr Kapek wykonuje mi badanie USG, które to pokazuje, iż zanikły całkowicie wody płodowe natomiast moje dziecko mimo tak trudnych warunków w łonie, przez ostatnich 9 dni przytyło ok. 400g (sic!), a jego waga wynosi obecnie 860g. Szanse na przeżycie wg Grannuma 1. Następnego dnia rano mam mieć wykonany zabieg amnioinfuzji czyli uzupełnienia wód płodowych.
Zostawiam żonę w klinice i jadę do Warszawy, bo jutro mam ważne spotkanie międzynarodowe w Wilanowie. Stale informuje mnie o swoim stanie i o podejmowanych działaniach. Moja wiedza na ten temat jest znikoma, ale przeczuwam, że nie jest dobrze.

30.06.2005 (czwartek)
Dr Magnucki przebijając powłoki brzuszne próbuje uzupełnić wody płodowe. Obserwując zabieg na monitorze USG dostrzega iż wlewany płyn zamiast wypełnić łożysko, rozlewa się pomiędzy taśmami, które powstały z rozwarstwienia łożyska. Ponieważ taśmy nie przepuszczają wody do dziecka, lekarz ponawia próbę przebijając łożysko w innym miejscu. Tym razem odnosi sukces. Do dziecka dopływa 1 l płynu. Niestety po uzupełnieniu lekarz zaobserwował coś niepokojącego na monitorze USG uprzedzając mnie abym nie robiła sobie zbyt dużych nadziei. Z sali operacyjnej wracam na oddział.
Siedzę na imprezie. Wiem już od żony, że planowany zabieg się udał, ale sytuacja nie jest do końca wyjaśniona. Mimo to korpus dyplomatyczny wznosi toasty za jej zdrowie, wiedząc o moich  problemach.
Wykorzystywanie tekstów oraz materiałów graficznych zawartych na stronie bez zgody autorów wzbronione.
Autor zdjęcia użytego w tle strony: Andrzej Wiktor
Copyright © 2008-2024 GloriaMaria.pl